Było was tu:

piątek, 12 kwietnia 2013

Rozdział V

  Czuję się jakbym... właściwie nic nie czuła. Jak jakaś poczwarka,która nic nie potrafi. Tylko przypełznąć na określone miejsce i zdać się na pomoc bliskich,obcych lub nienawidzących mnie osób. W tym wypadku mogłam liczyć na niego. Nawet moi rodzicie mają mnie gdzieś,wogóle nie mają świadomości co się ze mną stało. Jedynie on. Przecież go prawie nie znam ,poznaliśmy się kilka minut przed moim wypadkiem ,później on cały czas ze mną przebywał,jak najlepszy przyjaciel,jak ktoś... kogo się bardzo kocha i ten ktoś odwzajemnia to całym swoim sercem.
  Minęło sporo czasu od czasu niefortunnego wypadku. Wydawałoby się,że to było tylko uderzenie drzwiami,nic wielkiego. Jednak było inaczej. Wstrząśnienie mózgu,poważne pęknięcie w czaszce,wszystko to zamknęło mi drzwi przed siatkówką,a przynajmniej na jakiś czas. Kilka miesięcy opieki rodziców... a w zasadzie to opiekunki. Tak,opiekunki. Bo rodzicie nawet nie chcieli zostawać w domu,żeby się mną opiekować. Uznali mnie za kalekę,ale przecież to nie była moja wina a poza tym to nie będę leżeć na łóżku przez wieczność. Moja Opiekunka codziennie pomaga mi stać z łóżka,wsiąść na wózek i pojechać ,wpojoną już drogą, na rehabilitację ambulatoryjną. Po rehabilitacji wędrowałyśmy do domu. Przed drzwiami mieszkania czekał na mnie Marcin. Z jedną małą,czerwoną i skromną różą,czekał na mnie wytrwale,żeby przywitać mnie całusem w policzek i codziennie przynosić mi aktualne tematy z wszystkich przedmiotów szkole. Może to wyda się bardzo dziwne,ale ten wypadek zbliżył nas do siebie. Marcin codziennie do mnie przychodził,spędzał ze mną czas,w weekendy wspólnie oglądaliśmy filmy z paczką popcornu na łóżku. Nadal jest nam ze sobą dobrze. Marcin nie zostawił mnie samej w tak trudnym momencie tak,jak moi rodzice. Po prostu brak słów. Szkoda mi dla nich czasu. Oni wolą zająć się swoją pracą,aniżeli pomóc swojej chorej córce. To wszystko przecież jest tak proste,wystarczy poświęcić trochę czasu,ale to chyba przekroczyło ich możliwości.
  Wreszcie nadszedł ten dzień. Byłam coraz bardziej samodzielna,udawało mi się chodzić,nawet kilka razy,przy pomocy Marcina,skoczyłam. Czułam się jak prawdziwy motyl,który właśnie od nowa rozwinie swoje skrzydła po uciążliwym upadku. 57 dni niesamodzielności,szukania pomocy i wsparcia u innych. Dosyć tego.
  Dziś był mój pierwszy dzień w szkole. Do szkoły doszłam sama,w zasadzie szłam o kulach,bo jeszcze nie miałam sił na samodzielne i długodystansowe poruszanie się.
  Brama szkoły i dużo ludzi. Wszystkich przecież poznaję i kojarzę. Jednak jedna osoba rzuciła mi się w oczy. MÓJ CHŁOPAK już szukał mnie wzrokiem. Dokuśtykałam w miarę szybko do niego i rzuciłam mu się na ramiona,odrzucając moje kule gdzieś w bok. Wszyscy nagle zamilkli. Wlepili w nas swoje oczy. Chciałam spalić się ze wstydu. Czy byłam aż tak nierozważna? Marcin szybko chwycił w jedną rękę moje kule.
-Chodźmy stąd. Złap mnie za ramię.
Posłusznie wykonałam jego polecenie zupełnie nie widząc co jest grane. Czy coś jest ze mną nie tak? A może zrobiłam coś upokarzającego? Ale chyba przytulenie się do własnego chłopaka nie było jakimś grzechem. Sama nie wiem...
  Wszystkie lekcje już minęły,Marcin do końca dnia nie odzywał się do mnie. Chyba został zbyt urażony. Wiedziałam o tym,że zaraz po lekcjach odbędzie się trening,chciałam przywitać się z drużyną i przynajmniej tymczasowo popatrzeć z ubocza na ich grę. Lekarz powiedział,że jeszcze przez jakiś czas nie będę mogła grać w siatkówkę i tylko ciągła rehabilitacja i prymitywne ćwiczenia doprowadzą mnie do taki stanu jaki był przed wypadkiem.
  Weszłam na halę i zobaczyłam dziewczyny i chłopaków,którzy już zmierzali ku mnie a na ich czele naszego trenera. Tylko jednej osoby mi brakowało. Dlaczego nie ma go tu? Czy aż tak bardzo go upokorzyłam? Nawet nie wiem czym... Nie wiem...
-Witam cię Kingo!-powiedział ciepło trener i mocno mnie uściskał.
-Dzień dobry pani trenerze.
-No to kiedy możemy się ciebie spodziewać ponownie w naszej drużynie?
-Chyba nieprędko. Czeka mnie dużo pracy nad swoim zdrowiem i swoimi mięśniami.
-Rozumiem,że to już niedługo?-wiedział,że z moim zapałem wszystko jest możliwe.
-Oczywiście trenerze. Zrobię wszystko co w mojej mocy.
-Wiem o tym i liczę na ciebie.-uśmiechnął się  baardzo szerokim uśmiechu i odszedł,aby koordynować trwający trening.
  Tylko dlaczego jego tam nie było? Siedziałam do końca i nie było go.

               Po pierwszym pocałunku wiedziałam,że już nie chcę całować innych warg. 


_____________________________________________________        
Rozdział długi. Mam nadzieję,że się spodoba i liczę na wszelkie komentarze. ;)

1 komentarz:

  1. Super :) Fajnie, że Kinga nareszcie może samodzielnie się poruszać. Zdziwiło mnie zachowanie jej chłopaka ;c Ciekawa jestem o co mu chodzi :) Więc czekam na następny :) A rozdział jest świetny !:)

    OdpowiedzUsuń